Tak więc siedzę. Mam mało sił. Tak więc ciężko oddycham. Tak więc jestem zmęczony. Tak więc siedzę, by odpocząć. Tydzień. Gordon mnie zostawił, ale jestem głodny. Od kiedy tu przybyłem, tylko raz podano nam posiłek. Przeniesiono mnie później do innej celi. Nie wiem dlaczego, ale tak. Teraz byłem sam. Mogłem wyglądać na dwór przez kraty, znajdowałem się na najwyższym piętrze. Padał deszcz. Tak więc siedzę i patrzę. Krople deszczu kapią na ziemię. Ucieknę. Dam radę. Słyszałem, że szykuje się jakaś walka, nie może mnie ominąć. Tak więc, gdy przychodzi strażnik. Udaję, że się duszę i zdechnę. Aisza, pewnie wydała rozkaz, żeby dopilnować mojego zdrowia i przybywa medyk. Wchodzi do celi. Uśmiecha się. Je też, ale nie dlatego, że przyszedł, lecz dlatego, że kraty od celi zostały otwarte. Rzucam mu ostatnie spojrzenie i już mnie tam nie ma. Pędzę korytarzem. "Wrócę do ciebie, Aisza" szepczę i biegnę. Za mną już dwaj strażnicy. Jeden wybiega przede mnie. Bez namysłu skręcam w bok w wąską uliczkę, przypominającą uliczkę w Wenecji. Pada deszcz, jestem na terenie więzienia, ale już na dworze. Tam kolejny strażnik. Wpadłem w pułapkę. Nie ma co biec. Musiałem coś wykombinować, tak więc ku ich zdziwieniu zatrzymuję się. Dam radę? Raz udało mi się w zoo, w którym nie działała magia wysadzić kopułę, teraz też dam radę. Skupiam się. Strażnicy są kilka metrów ode mnie. Magia. Zacząłem lewitować. Resztkami sił podleciałem na dachy budynków i upadłem. Jeszcze trochę. Sapię i się duszę, teraz naprawdę potrzebuję medyka. Co każde uderzenie serca obraz przed oczami robi się mglisty. Biegnę, skaczę nad budynkami. Ląduję i się przewracam. Chyba sobie złamałem łapę. Jeszcze trochę!!! Zmuszam się, bu wstać i na trzech łapach kuśtykam dalej. Cała krew zmywa się ze mnie smugami deszczu. Tak mnie znajdą strażnicy, po śladach krwi. "Cholera jasna!!!!" wrzeszczę. "Pieprzone więzienie " znów upadam. Muszę dać znak watasze. Ona mi pomoże. Przyjdzie mi z odsieczą. Ale musi się pospieszyć. Muszę dać im znak. Skupiam się, kręci mi się w głowie. Wiem, że teraz nie uda mi się uciec, przeceniłem swoje siły. Mam moment, zanim strażnicy mnie znajdą, ale nie wiele. Myślę. Przychodzi mi tylko jeden pomysł. Burza piorunów dla Aiszy. Nie wiem, gdzie jest, ale zrobię to. Skupiam się ponownie, ale rozpraszam "Dalej durniu!!!' karzę siebie. Robię krok i znów się przewracam sycząc z bólu. Warczę. Ostatnia szansa. Wyobrażam sobie Aiszę. Udało mi się ją zlokalizować. Zadanie będzie trudne, ale realne. Wyczarowuję jej widok w kałuży z mojej krwi i deszczu. Widzę, że jest z Yasunem. Skupiam się i wysyłam piorun koło Yasun'a. Londuje perfekcyjnie. Aisza bierze go na bok i idą się schować przed burzą. "No nie bądź głupia i się skapnij!" Zaklinam Aiszę. Wysyłanie piorunów na odległość jest skomplikowane, zostało mi parę strzałów i umrę. Warczę i posyłam piorun koło Aiszy. Odskakuje i się przeraża.
-Burza- tłumaczy Yansunowi- chodźmy do jaskini.
Idą i chcę wejść. Posyłam piorun i zapada się wejście do jaskini.
-O co chodzi ?!? - pyta zdenerwowany Yansun- cokolwiek przeklętego to jest, obronię cię.
Nawet ja się zaśmiałem, czyżby Yansun był taki odważny?
-To jest przeklęte- popycha Yansuna który upada na ziemię.- To jest miłość, Jasper jest w tarapatach.
Już odchodzę, prawie mdleję, ale jeszcze moment, muszę wysłuchać rozmowy.
-O Jezu- krzyczy Yansun- Nas atakują, a ty pójdziesz go ratować? Co jest dla ciebie warzniejsze, on czy cała wataha?!?
Słyszę tylko wahanie i mdleję.
<Niech dokończy Aisza>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz